poniedziałek, 26 marca 2012

HA!



Úlfur– z islandzkiego oznacza wilk. Utwór  zdecydowanie ma w sobie tę dystyngowaną dzikość. To jedna z moich ulubionych piosenek na wieczorne przedwiośnie. A za tym wszystkim stoi  Sigur Ros.

**********
Czas zimowy uznaję za zakończony. Letni znoszę całkiem, całkiem.  Wraz z nim przyszła pora na ROWER. Moja fioletowa strzała - Adelka - opuściła ciemne i okurzone ściany garażu, aby sprostać wyzwaniom miejskiej przestrzeni. Żoliborskie i ochockie ścieżki rowerowe zasługują na pochwałę, ale centrum... istny tor przeszkód. Poranek wzbogacony o ćwiczenia fizyczne i godzinny orient w przestrzeni uważam za udany. Następnym razem nie zapomnę o rękawiczkach, aby nie przeznaczać następnej godziny na przywracanie życia w dłoniach. 

Plusy z jazdy na rowerze są jasne, a jaka jest ciemna strona tego wynalazku? Brak zimowych opon oraz znaczne ograniczenia w czytaniu książek podczas podróży.


Zauważyłam, że przejawiam serdeczne przywiązanie do Adelki. Czeka już na nią nowiutki wiklinowy koszyk i biała farba do ramy.

















**********
Weekend mogę określić jako serpentynowy, śrubowaty, wężowaty,  wijący się i może jeszcze zygzakowaty w liczne przemyślenia i odczucia dotyczące relacji z pewną nieznośnie dziecinną osóbką. Nie byłam to ja , choć pewne cechy (szczególnie te najbardziej irytujące) gdzieś głęboko we mnie kiedyś żyły i były lustrzanym odbiciem postaw mojej matrony. Weekend się skończył -  przemyślenia również -  niesmak pozostaje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.